poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Sobotni trening

W sobotę dzień wolny. Dlatego i ja postanowiłem dać sobie wolny poranek. Dodatkowo małżonka, prosiła abym przełożył trening na wieczór. No ców wobec takich sugestii nie mogłem pozostać obojętny.
Wieczorem syn już smacznie kimał, żona przed tv w x - factora gapi, a ja dresik i na wieczorny bieg. Pogoda super. po godzinie ósmej nie było już gorąco ani duszno. Lekki wiaterek "muskał" moją twarz. Pięknie co?
Trasa dzisiejszego biegu lekko zmodyfikowana biegła raczej centrum mojej mieściny. Miała spore podbiegi i sporo zbiegów. Musze przyznać, że ta wieczorna pora chyba bardziej mi odpowiada. Człowiek jakiś taki bardziej chętny do wysiłku. A to poranne wstawanie raczej mnie nie mobilizuje do wysiłku. Muszę się zastanowić jak pogodzić tą sytuacje. Co do samego biegu - biegło mi się naprawdę przyjemnie. Nie było żadnych kłopotów czy dolegliwości. Nogi nie bolały, a i płuca znakomicie dawały sobie radę. Dzisiejsza trasa był najdłuższą z dotychczas pokonanych. Geocontext  - wskazał na 5,2 km. Czuję że z formą jest już troszkę lepiej. Powoli będę zwiększał dystans biegu. Zobaczymy jak organizm będzie się zachowywał. Poniżej wykres trasy pokonanej w sobotni wieczór.


piątek, 27 kwietnia 2012

Relacja z wtorkowego i czwartkowego treningu

Sam się sobie dziwię i sam siebie nie poznaję. gdyby mi ktoś powiedział, że będę wstawał przed piątą, żeby zrobić trening biegowy to kazałbym mu puknąć się w łeb. A jednak jeżeli ma się nakreślony cel, dodajmy jasny cel jakim jest udział w maratonie to i chęci są większe.
We wtorek pobudka przed piąta i obowiązkowo toaleta. I tu problem po wyjściu na trasę wiedziałem że to może być krótki bieg. Niestety sprawdziło się. W połowie trasy musiałem zmienić kierunek, pędząc czym szybciej w stronę domu w stronę toalety. Dlatego też kilometraż z porannego treningu nie wyglądał imponująco. Trasa o długości 3.7 km została przebiegnięta w 20 minut. No cóż, różne przypadki chodzą po ludziach.

Czwartek by już w porządku. Trasa jaka miała być, taka była. Wykonana w 100 %. Biegło się w porządku. Choć trzeba przyznać, że tempo miałem trochę wyższe aniżeli na poprzednich treningach. Moja standardowa trasa a więc 5 km zostało przebiegnięte w 22:30'. Czas na kilometr 4:30. Sam byłem zdumiony, ale po biegu czułem się naprawdę zmęczony. Chyba chciałem się spróbować ile dam rady. Wydaje się, że na chwilę obecną był to bieg na 90% moich dzisiejszych możliwości. Z biegiem czasu powinno być troszkę lepiej.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Weekendowe bieganie

Po ciężkim tygodniu w pracy jeszcze w piątek po południu wybrałem się na mecz z moimi "orlikami" na mecz ligowy do Krościenka. Jestem trenerem rocznika 99'/00' w klubie Brzozovia Brzozów. Mecz graliśmy z liderem naszej grupy. Spotkanie rozgrywane na wyjeździe okazało się dobrym widowiskiem i zakończyło się wygraną moich podopiecznych 2-0. Brawo chłopaki !!!

Po powrocie w końcu obiad, pierogi od teściowej. Z racji tego iż moja małżonka zajmuje się synkiem, teściowa z doskoku przynosi nam w piątek pierożki. Mniam !!!.

Po obiedzie chwila odpoczynku, no i zabawa z małym. A wieczorkiem tak jak planowałem rowerek. Dzisiaj syn był bardziej skory do współpracy i pozwolił ojcu na przejechanie 10 km. Z treningiem na rowerku nie ma najmniejszego problemu. Gorzej niestety z bieganiem, ale o tym zaraz. Wieczór luźny trochę tv, rano nie trzeba wstawać no bo weekend. Pobudka zaplanowana na godzinę 7:00. Moje smerfy będą jeszcze spać, więc na spokojnie chciałem przebiec trasę z pierwszego treningu. Trasa okazuje się mieć 5 km. Tak więc wersja z google maps jest prawidłowa.

Pobudka o 7:00, toaleta, małe co nie co na ząbek. 7:15 rozgrzewka - pogoda na zewnątrz idealna, temperatura z rana 10 stopni słoneczko. Pomyślałem "poranne wstawanie ma swoje zalety". Ruszam !!!

Po przebiegnięciu 500 metrów odzywają się achillesy. W głowie krążą myśli. Czy wieczorna jazda rowerkiem nie była nieco za ostra?. Tego nie wiem. No cóż biegniemy dalej. Achillesy jak bolały tak bolą dalej. Na pulsometrze tętno na poziomie 150. Biegnie się dobrze, płuca nadążają, głowa też jakaś taka czysta - tylko te nogi nie chcą jakoś ciągnąć. Strasznie bolą. Trzeba to jakoś przemóc. Chyba waga nie ta. Nogi nie przyzwyczajone nosić te kilogramy. Wkurzam się bo jeszcze nie tak dawno tych problemów nie było. 

Biegnę dalej i tak gdzieś na 3 kilometrze ból jakby puszczał. Jakby Achillesy przestały ciążyć. No nareszcie sobie myślę. Teraz powinno być już lepiej. I było. Dobiegam do domu, krótkie rozciąganie po biegu i odpoczynek. 

Reasumując:
Bieg jak to bieg. Początek tragiczny, ból cały czas odczuwalny. Nie wiem czy przyczyna tkwi w tej wieczornej jeździe rowerkiem, czy może gdzie indziej. Na pierwszym czwartkowym wybieganiu tego problemu nie było. No nic zobaczymy w poniedziałek. No i co ważne jest mała progresja. W czwartek trasa przebiegnięta w dokładnie 30 minut, a teraz licznik wskazał na równe 29 minut. Obliczając to poprawiłem się o 12 sekund na kilometrze. Z jednej strony fajnie. Lepsze rezultaty motywują. Z drugiej strony czas na poziomie 6 minut na kilometr jest bardzo słaby. No cóż gorzej już nie będzie, może być już tylko lepiej.

piątek, 20 kwietnia 2012

Premierowy trening

Dzisiaj rozpocząłem przygotowania do "operacji" CRACOVIA MARATON. Wieczorem dnia poprzedniego natłukłem żonie do głowy, że choćby nie wiem co się działo jak usłyszy budzik o 4:45 nad ranem ma mnie wyrzucić z łóżka. Budzik zadzwonił, a żona smacznie śpi, za oknami ciemno wstawać się nie chce. No cóż włączyłem "sleepa" może za pięć minut przyjdzie większa ochota. Śpię dalej, czas szybko minął, kolejny sygnał budzika żona wkurzona wywala mnie z wyra. Idę do kuchni, robię pół kromeczki z dżemem i siadam na wc. Mój organizm jest tak ustawiony, iż zaraz po przebudzeniu muszę skorzystać z potrzeby oczyszczenia organizmu. Nic to 5:05 gotowy. Ubrany w dres rozpoczynam rozgrzewkę na tarasie. Rozciąganie, które trwa raptem dziesięć minut i ruszam na trasę. Brzozów to spokojne miasto liczące około 8 tysięcy mieszkańców, każdy praktycznie zna się z każdym, ale o 5 nad ranem spokój jest jeszcze bardziej odczuwalny. Gdyby nie to że, przez miasto ciągnie się droga wojewódzka biegnąca w Bieszczady i na drodze już jest odczuwalny ruch samochodów,  można by było powiedzieć że miasto wymarło. Tylko jeden głupiec w czarnym plastronie przebiera nogami i pokonuje kolejne kilometry.
Trasa została zaplanowana z wyprzedzeniem, dzień wcześniej korzystając z mapy google wynikało że, do przebiegnięcia będę miał 5 km. Dystans nie za długi, ale na pierwszy raz po praktycznie rocznym rozbracie z ruchem dość znaczny. Średnie tempo jakim pokonywałem kolejne kilometry wynosiło ok 6:00/km. Powoli ? Raczej tak, ale nie chodziło tutaj o żyłowanie się w celu osiągnięcia jak najlepszego rezultatu. Spokojny, swobodny bieg miał być przetarciem przed treningami. Cały bieg trwał 30 minut. Dystans pokonany według mapy google to 5 km. A dystans pokonany wg.http://www.geocontext.org/publ/2010/04/profiler/pl/ wyniósł 4,4 km. Nie wiem skąd taka duża rozbieżność, ale trzeba to wyjaśnić dokładnie mierząc trasę. To w najbliższym czasie. Poniżej profil trasy i jej ukształtowanie:


Podsumowując dzisiejszy trening, stwierdzam że tempo nie było za wysokie, pewnie poradziłbym sobie dyktując troszkę szybszy bieg - ale może wkrótce. Podczas biegu odczuwałem ciężar własnego ciała i nie przyzwyczajone do biegania nogi zaczęły mi dokuczać już na pierwszym kilometrze. Biegam w butach nie przystosowanych do biegu, są to turfy adidasa (buty na sztuczną murawę) z gumowymi wypustkami.



Komfort biegu jest w nich nijaki. W najbliższym czasie planuje wybrać się na zakupy po sprzęt. Szkoda tylko że nie ma w najbliższej odległości sklepu z fachowym doradztwem w tej dziedzinie. Wg. moich obserwacji ląduje na zewnętrznej stronie stopy. Jestem supinatorem, ale wolałbym aby stwierdził to fachowiec. 

Ps. Wieczorem udało się jeszcze pojeździć na rowerku stacjonarnym. 7, 5 km musiało wystarczyć, gdyż syn wzywał ojca do uśpienia

środa, 18 kwietnia 2012

Maraton Cracovia - celem mym

Tak jak już wspomniałem bieganie będzie teraz moim głównym ośrodkiem ruchu. Chce wystartować w maratonie w Krakowie w kwietniu 2013 roku. Przede mną rok przygotowań, niby dużo ale nie chcę niczego przyspieszać. Brałem pod uwagę maraton w Warszawie, ale zraziła mnie przed wszystkim odległość od mojego miejsca zamieszkania. Tak więc wybór padł na Kraków, bo to raptem 200 km od Brzozowa.

Na początek planuje biegać trzy razy w tygodniu: Poniedziałek, Czwartek, Sobota
We wtorek mam piłkę z chłopakami a w pozostałe 3 dni
Środa, Piątek i Niedziela planuje przejażdżki "rowerem", tyle że stacjonarnym bo wiadomo na wycieczki w teren czasu mieć nie będę. A tak jak synek zaśnie, to pyk na rowerek w pokoju i rura. 
Co do wygospodarowania czasu na moja nowa pasję to tu pojawia się kolejne wyrzeczenie. Z uwagi na fakt iż domu jestem nie raz o 18 - tej to wtedy chciałbym pobyć z rodziną. Nie chciałem aby bieganie kolidowało mi z czasem spędzanym z najbliższymi. Dlatego też moje bieganie zaczyna się od pobudki o 4:45 nad ranem. Toaleta i o 5 jestem już na rozgrzewce. Nie wiem ile tak wytrzymam, najwyżej będę coś kombinował z czasem. Zobaczymy !!!


wtorek, 17 kwietnia 2012

Kiepska lokalizacja ?

Siedzę w necie przeglądam strony poświęcone tematyce biegania. Czytam blogi innych zapaleńców, opisujące ich starty i treningi. tak siedzę i siedzę i dochodzę do wniosku iż miejscowość w której mieszkań (Brzozów - 55km od Rzeszowa na południe) nie sprzyja startom w organizowanych imprezach biegowych. Może ktoś będzie miał jakieś info odnośnie startów w moim terenie. Bieszczady to piękna kraina, ale biegów u nas tyle co kot napłakał.

Witam

Oj długo się zbierałem żeby zacząć.
W końcu zmusiła do tego sytuacja.
Na wadze wyświetliła się magiczna liczba 90, jak na mnie (180 cm) to 10 kg za dużo. Całe moje życie, od dziecka ocierało się o ruch i sport. Owszem jestem osobą, która ma tendencje do tycia i lubiącą dobrze zjeść. A że, przeważnie są to dania bogate w tłuszcz to elektroniczny wyświetlacz mojej wagi na pewno nie zwariował. Przez większość życia, aktywnie grałem w piłkę nożną, ruch sprawiał mi wiele frajdy i satysfakcji. Za piłką uganiałem się przez większą część tygodnia. Od kilki lat w życiu pozmieniały się priorytety, praca, żona , dom a od trzech miesięcy jest jeszcze Szymek - mój trzy miesięczny synek. Czasu coraz mniej, coraz więcej obowiązków. Praca z gatunku tych siedzących, osiem godzin w fotelu przed komputerem. Samo zdrowie. A wiec...

Postanowienie
Zejść z wagą do 80 kg i ją utrzymywać, choćby nie wiem co. Ograniczyć spożycie ciężkostrawnych potraw bogatych w tłuszcze, wyeliminowanie rarytasów w postaci słodyczy - z tym może być ogromny problem. I przede wszystkim sumiennie trenować. Jestem osobą która niestety ma słomiany zapał i bardzo słaba wolę. Szybko się nudzę i jeszcze szybciej zniechęcam. Chcąc sumiennie trenować bieganie i cały czas podnosić swój poziom sportowy będę musiał się zaciąć w sobie i skrupulatnie realizować wyznaczony plan który ma mnie doprowadzić do Celu Głównego jakim jest...

Maraton...

Odkąd zakończyłem czynne uprawianie piłki nożnej nie miałem kontaktu z rytmem treningowym. Waga poszła w górę a w dół samopoczucie i chyba zdrowie trochę podupadło. Chcąc nie skapcieć w fotelu trzeba było wyznaczyć sobie cel, który stanie się bodźcem do treningu. Cel pojawił się szybko, po przestudiowaniu stron internetowych i fachowych czasopism, nakreślone zostało postanowienie - MARATON. 

Nigdy nie przypuszczałem ile w Polsce jest osób które właśnie w ten sposób  się realizują i podtrzymują swoją formę. Chce dołączyć do tego grona i udowodnić sobie że jeszcze potrafię. Że potrafię zmusić się do wstania z łóżka, pobiegania i do osiągnięcia zamierzonego celu. A ten blog ma mi w tym pomóc, może dzięki niemu uda się przezwyciężyć kryzysy w postaci zniechęcenia i znużenia, jakie na pewno pojawią się podczas przygotowań.

Zaczynamy