poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Weekendowe bieganie

Po ciężkim tygodniu w pracy jeszcze w piątek po południu wybrałem się na mecz z moimi "orlikami" na mecz ligowy do Krościenka. Jestem trenerem rocznika 99'/00' w klubie Brzozovia Brzozów. Mecz graliśmy z liderem naszej grupy. Spotkanie rozgrywane na wyjeździe okazało się dobrym widowiskiem i zakończyło się wygraną moich podopiecznych 2-0. Brawo chłopaki !!!

Po powrocie w końcu obiad, pierogi od teściowej. Z racji tego iż moja małżonka zajmuje się synkiem, teściowa z doskoku przynosi nam w piątek pierożki. Mniam !!!.

Po obiedzie chwila odpoczynku, no i zabawa z małym. A wieczorkiem tak jak planowałem rowerek. Dzisiaj syn był bardziej skory do współpracy i pozwolił ojcu na przejechanie 10 km. Z treningiem na rowerku nie ma najmniejszego problemu. Gorzej niestety z bieganiem, ale o tym zaraz. Wieczór luźny trochę tv, rano nie trzeba wstawać no bo weekend. Pobudka zaplanowana na godzinę 7:00. Moje smerfy będą jeszcze spać, więc na spokojnie chciałem przebiec trasę z pierwszego treningu. Trasa okazuje się mieć 5 km. Tak więc wersja z google maps jest prawidłowa.

Pobudka o 7:00, toaleta, małe co nie co na ząbek. 7:15 rozgrzewka - pogoda na zewnątrz idealna, temperatura z rana 10 stopni słoneczko. Pomyślałem "poranne wstawanie ma swoje zalety". Ruszam !!!

Po przebiegnięciu 500 metrów odzywają się achillesy. W głowie krążą myśli. Czy wieczorna jazda rowerkiem nie była nieco za ostra?. Tego nie wiem. No cóż biegniemy dalej. Achillesy jak bolały tak bolą dalej. Na pulsometrze tętno na poziomie 150. Biegnie się dobrze, płuca nadążają, głowa też jakaś taka czysta - tylko te nogi nie chcą jakoś ciągnąć. Strasznie bolą. Trzeba to jakoś przemóc. Chyba waga nie ta. Nogi nie przyzwyczajone nosić te kilogramy. Wkurzam się bo jeszcze nie tak dawno tych problemów nie było. 

Biegnę dalej i tak gdzieś na 3 kilometrze ból jakby puszczał. Jakby Achillesy przestały ciążyć. No nareszcie sobie myślę. Teraz powinno być już lepiej. I było. Dobiegam do domu, krótkie rozciąganie po biegu i odpoczynek. 

Reasumując:
Bieg jak to bieg. Początek tragiczny, ból cały czas odczuwalny. Nie wiem czy przyczyna tkwi w tej wieczornej jeździe rowerkiem, czy może gdzie indziej. Na pierwszym czwartkowym wybieganiu tego problemu nie było. No nic zobaczymy w poniedziałek. No i co ważne jest mała progresja. W czwartek trasa przebiegnięta w dokładnie 30 minut, a teraz licznik wskazał na równe 29 minut. Obliczając to poprawiłem się o 12 sekund na kilometrze. Z jednej strony fajnie. Lepsze rezultaty motywują. Z drugiej strony czas na poziomie 6 minut na kilometr jest bardzo słaby. No cóż gorzej już nie będzie, może być już tylko lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz